Samhaim i Beltane

W ostatni piątek października, ciepłym  wieczorem, Łukasz wspina się na górę koło Walimia, aby rozpalić ognisko i odprawić rytuał pożegnania jesieni. Kiedy pytam go, dlaczego robi to właśnie teraz, bo przecież kalendarzowa zima rozpocznie się  dopiero 21 grudnia, tłumaczy, że wyjeżdża do Warszawy, a kiedy powróci, nad Górami Sowimi i w ich dolinach będzie panowała zima. Rozstając się z ciepłą porą roku przesyła mi zdjęcie swojej dłoni, w której trzyma saską wódkę  na tle pomarańczowo- żółtych języków ognia. Trunek ma kolor ciemnego bursztynu niczym złota ambrozja stanowiąca pokarm olimpijskich bogów, dająca wieczną młodość i nieśmiertelność.  

Ogień płonie, a na szczycie góry płyną kojące dźwięki muzyki z filmów. Być może Łukasz wspomina tych, którzy odeszli z tego świata?

W dolinie zapada powoli zmrok. Pojawiają się pierwsze światła w oknach walimskich domów, a uliczki miasteczka stopniowo rozświetlają latarnie. Płomienie ognia  stają się białe, niemal prometejskie, oczyszczające.  Dla Łukasza z góry wszystko jest lepiej widoczne, szlachetniejsze, czystsze.

W niedzielę Łukasz opuści Góry Sowie, a ja wieczorem  tego samego dnia,  spacerując z psem, dostrzegę  obłoki mojego oddechu unoszące się w mroźnym powietrzu. W poniedziałek zeskrobię dziewiczy  szron z szyb auta, zaś  nocą oglądając  film nakryję się ciepłym pledem.

Łukasz rozpoczął Samhaim- porę roku, w której króluje Księżyc  i jego ciemny blask.

Opowiadam  Łukaszowi o moim rytuale powitania wiosny w Noc Beltane. O nocy  z 30 kwietnia na 1 maja, gdy każdego roku z przyjaciółkami przemierzam  kamienistą drogę na szczyt Śleży  – góry  kultu solarnego, by oddać cześć Bogini Słońca. Wskrzesić ogień i posłać jego ciepłe iskry do nieba, tak aby osiadły na  Słońcu i erotycznym tańcem pobudziły  jego trzewia, aż staną się ciepłe, cieplejsze, gorące. Nazajutrz  rozkwitną przyczajone do tej pory na drzewach pąki, a łąki pokryją się kwiatami.  

Ale zanim to się stanie,  w nocy każda z nas zakopie w ziemi jabłko. Symbolicznie pozbędziemy się z życia tego co złe, niepotrzebne, stare. Te energie zgniją w ziemi wraz z  rajskim owocem. Zapalę  białą  i czerwoną świeczkę. Płomień jednej oczyści, a drugiej przyniesie miłość. Od  polana z  ogniska  rozniecę gałązkę białej szałwii, która oczyści i przyniesie wraz z wiosną szczęście, zdrowie, dobrobyt i miłość. Wtedy otworzymy rubinowe wino i  będziemy wznosić  toasty za pomyślność w życiu, aby się wypełniło, to co ma się wypełnić.

Schodzą z Góry  Sobótki  zagubię drogę  i usłyszę  wycie samotnego wilka. Za każdego  krzaka będą na mnie spoglądać przyczajone postaci leśnych bóstw, duchów i druidów. Już na leśnym parkingu otworzę  dach auta i będziemy z przyjaciółkami, patrząc w gwiazdy, słuchać mistycznej muzyki, przy której dźwiękach wrócimy nad ranem do Wrocławia.

Moje i Łukasza rytuały dopełniają się jak Ślęza i Radunia. Zamykają krąg pór roku. Samhain i Belatane-  dwa święta, podczas których  zacierają  się granice  między światem widzialnym, a zaświatami.

Beltane to noc miłości i płodności. Noc, która zawiesza prawa małżeńskie w erotycznym blasku ognia.

Łukasz pyta: Magdaleno, czy zabierzesz mnie kiedyś na Wasz rytuał ?

NIE SKŁADAMY PARASOLEK „ONO”

Jeśli ciało kobiety jest świątynią, to czy każdy może wejść do niej bez pukania ?

Jeśli ciało kobiety jest świątynią, to dziecko ma prawo wejść do niego bez pytania o jej zgodę ? Wszak do świątyni się nie puka. Wchodzi się w ciszy, w pokorze, błądzi wzrokiem po ścianach i suficie. Patrzy być może na ołtarz, świętą szafę, ikonę, Buddę, obrazy drogi krzyżowej, kolorowego Wisznu. W każdej świątyni, gdy nie ma w niej nabożeństwa- jest jakiś niebywały spokój, podniosłość, mistycyzm. Tam „mieszka” Bóg ,Wyższa Moc, Absolut, Bogini, Jahwe, Wisznu, Budda. …………

No i znalazłoś się we mnie. Trochę niespodziewanie, trochę magicznie, trochę na przekór tym imprezom przed Twoim poczęciem i może jednej po. Dwóm tabletkom na sen. Mojemu wiekowi, jego wiekowi i stylowi życia. Wiesz, łapaliśmy ostatnie chwile lata. To był ciepły wrzesień. Wrzesień nad jeziorem, w którym pływałam namiętnie. Wrzesień, w którym w moje urodziny temperatura przekroczyła 30 stopni. Wrzesień, gdy wsuwałam stopy w piasek, a obok pies kopał dół do utraty sił w łapach. Wrzesień, kiedy Twój tata kupił mi najpiękniejsze kolczyki świata- skrzydła aniołów i kiedy po południu chodziłam z matą na jogę, a było tak gorąco, że pot spływał mi po plecach, gdy ćwiczyłam. Miesiąc, w którym wujek Yellow nagrał nową płytę i przesłał mi ją na urodziny z dedykacją, przez ciocię Aldonę.

Wrzesień, gdy wracając z pracy do domu nowym autem czułam, że zaraz otworzę okno i puszczę pawia na rozgrzany słońcem asfalt ulicy.

Wtedy przeszło mi przez głowę, że może jestem w ciąży. Chcę ci napisać, jak bardzo się boję , że nie spodoba Ci się we mnie. Że nie będziesz chciało zostać. Ja nie proszę. Nie umiem. Wiem, że każde z nas ma swoją drogę do przebycia. Nie umiem zaklinać rzeczywistości.

Zawsze myślałam, że gdy zajdę w ciążę napiszę dla Ciebie jak to było. Ale teraz ……Teraz mam w sobie niemoc twórczą i jestem sparaliżowana strachem, pozbawiona inicjatywy. I czekam na kolejną wizytę u lekarza, która potwierdzi, czy jeszcze jesteś i Twoje serce jak ziarnko maku bije. Nie czuję Cię w sobie. I nie mówię do Ciebie. Pozwalam Ci wybrać. Żyć we mnie lub odejść.

Nie daję sobie prawa do zatrzymywania Cię w mojej świątyni. Choć uwierz, gdybym mogła zamknęłaby drzwi na wielką zasuwę. Ale może wtedy zabrakłoby Ci tlenu?

Nie chcę się do Ciebie przywiązywać. Stąd ten mój depresyjny nastrój niemocy. Wiesz, nawet imię, które wybrałam kiedyś dla Ciebie, gdybyś okazało się chłopcem, podarowałam cioci Ali, gdy urodził się jej synek. Może więc będziesz dziewczynką ?

Tyle chcę Ci napisać, ale stać mnie dzisiaj tylko na to parę nieporadnych zdań. Mimo to piszę, żeby pozostał po Tobie jakiś ślad, gdy jednak zdecydujesz się odejść. Bo przecież nie wyprę tego, że byłoś ze mną, z nami, też w dni październikowe, po tym niezwykłym wrześniu. Widziałam przecież czerwoną kropeczkę migającą mocno i szybko na ekranie usg, a to było Twoje serce.

Jedyne co mogę zrobić to się modlić. A jedyną istotą kompetentną do wysłuchanie moich próśb wydaje się św. Rita- patronka spraw beznadziejnych.

Oczekuje Ciebie w dobie protestów wędrując z innymi kobietami pod czarnym parasolem i walcząc przeciwko ustawie zakazującej aborcji. Idę z koleżankami w czarnym marszu i nie potrafię im powiedzieć, że we mnie pulsuje nowe życie, bo nie dajesz mi nawet maleńkiego znaku życia, że jesteś. Bo nie mam mdłości, ani moje piersi nie stały się większe, a brodawki ciemniejsze. Więc może nie mam prawa o Tobie jeszcze mówić ? I nie mam jeszcze prawa nazywać się Twoją mamą, bo może Ty nie jesteś jeszcze moim dzieckiem. Masz przecież jeszcze dużo czasu, żeby się cofnąć. Zamknąć drzwi świątyni od strony dziedzińca. Może nie lubisz humusu, happy sad , czy gongów tybetańskich? Może nie podobają Ci się rosyjskie filmy, które oglądam wieczorami, albo mój kryzys katolickiej wiary? Może… Powodów jest dużo.

I przesłuchałam dzisiaj piosenkę Natalii Przybysz „ Przez sen” . Nie raz, nie dwa i nie trzy. I choć zaskakuje melodią wydała mi się pusta. Pusta historia jakaś. Historia o niczym. I moja początkowa wściekłość na nią za to co zrobiła, nagle ustąpiła ogromnemu współczuciu. I chciałam dla niej napisać opowiadanie. Ale dzisiaj jestem jałowa, jak ta jej piosenka o niczym. I zobaczyłam, jak ta Natalia jest o krok, żeby rozpaść się na kawałki. I jak ja mogę zaraz też się rozpaść. I właściwie jesteśmy w tym samym punkcie.

I widzę jej dziecko, jak weszło do jej świątyni i jak ona połyka czterdzieści dwie śmiercionośne tabletki, choć ono dalej chciało tam zostać. I jak walczyło……….I tak strasznie walczyło, że i ta piosenka i cała Polska mówi tylko o nim. O jego matce adoptującej pszczołę i niewahającej się zakryć żywego wigilijnego karpia własna piersią przed śmiercią. Jego matce jadącej na Słowację busem, żeby pozbyć się problemu i nie zaburzyć równowagi sześćdziesięciu metrów kwadratowych.

I widzę ją jak robi ten test ciążowy, a jej facet mówi : „ Niechciane listy los nam śle ………a ona jak we mgle”*

I potem ktoś wyciąga ono ze świątyni. I wiem, że ono jeszcze łapie się za klamkę jej drzwi. ….Tak jak załapało pół Polski za serce. I dzięki temu nadal żyje w pamięci, choć to co zostało po nim, to garstka popiołu w słowackiej klinice.

I Ty też masz prawo do życia. Masz prawo do pozostania w tym świecie. Ale decyzja należy do Ciebie.

I może, gdy zostaniesz, nauczysz mnie być dobrą i nie oceniać ? I nie reagować gniewem na zło i walczyć z nim miłością. I może nauczysz mnie podać jej rękę -tej Natalii ? Choć chyba już tak mentalnie jej podałam. Bo tak strasznie mi jej żal i tak strasznie żal mi siebie.

Może spotkamy się z nią na kolejnym czarnym proteście? I może spojrzymy sobie głęboko w oczy ? A koła nas będzie może stała matka, z dzieckiem z zespołem Downa i kobieta , która kilka dni temu dowiedziała się , że urodzi dziecko z ciężkimi wadami genetycznymi i za niedługo miała zabieg w klinice na Słowacji. Bo u nas w Polsce nie pozwolą jej tego zrobić.

Chciałabym mieć dar patrzenia w przyszłość . A gdyby okazało się, że jesteś chore ? Czy wtedy tak po prostu przepędziłabym Cię z mojej świątyni? Czy wtedy miałabym prawo powiedzieć, że moje ciało jest nadal świątynią ? Czy moja miłość do Ciebie jest zależna od tego jakie się okażesz? Tego dzisiaj nie wiem……………Ale pozostawiam sobie wybór. Chcę mieć wybór.

Odłączyłam się od uczuć, bo gdybym przyznała się przed sobą, że Cię kocham, nie zniosłaby straty Ciebie. Nie wiem, czy przeszłabym przez to morze łez.

„ Ciało jest moje i dusza”.*

*Natalia Przybysz „ Przez sen”.

Eli lama sabachtani

Ty zniesiesz wszystko-
Nie mówią tego wprost,
Próbują, jak daleko mogą się posunąć.
Słyszałam strzały lecące w moją stronę,
Nawet przygotowałam tarczę,
Ale nie jestem jeszcze dobra
W robieniu pancerza-
Tego nauczy mnie żółw.
Napięte cięciwy łuków
Widziałam je trzecim okiem.
Łowiłam uchem świst grotów
Broniłam się na oślep
Pogorzelisko
Przepraszałam
Kajałam się
Przed oprawcami
Skrzywdzone dziecko
Walczące o SPRAWIEDLIWOŚĆ -
KTÓREJ NIE MA.

Oto moja żona

Babcia Zosia przyjechała do Wałbrzycha w roku tysiąc dziewięćset czterdziestym siódmym,  zostawiając Litwę -ojczyznę swoją i zdrowie. I jakby się nie starała, jej dusza ciągle wracała do tych pól malowanych zbożem rozmaitem, wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem.  Nie przyjechała tam sama. U jej boku był dziadek Micia i ich dwuletni syn Janek  urodzony na Litwie w lutym 1945 roku,  oraz Mama Babci Zosi – prababcia Anna. Rodzina dziadka została na Wileńszczyźnie i żyje tam po dziś dzień.

Na Litwie Babcia miała niewiele majątku- właściwie nic. Jej ojciec  Stanisław  przepuścił wszystko w karty. Po ślubie udało im się z Dziadkiem, kupić skromny domek we wsi Słoboda niedaleko Wilna. Chociaż „ niedaleko”, w tamtych czasach, znaczyło tyle, co dzień drogi wozem zaprzężonym w konie. Gniazdko nie cieszyło długo nowożeńców. Przyszło im bowiem pobrać się w czasie II  Wojny Światowej. Wkrótce ich domek przeszył zbłąkany pocisk z działa, zamieniając go w tlące się zgliszcza.  Babcia i Dziadek wyszli z niego  „tak jak stali”, bez żadnych rzeczy, ale za to   dzieckiem w ramionach-malutką córeczką Ircią. Jej Panna Święta, co Jasnej broni Częstochowy, do zdrowia nie powróciła cudem, gdy zachorowała, jak to Babcia później mawiała, na katar kiszek, od razu po tym jak Dziadkowie, po stracie domu, zamieszkali w ziemiance na polu. W takich ziemiankach słobodcy gospodarze w zimie przechowywali ziemniaki. Tam Dziadkowie przetrwali wojnę. Ona zabrała im dziecko, ale mieli nadal siebie.  Nie wiadomo do dziś, jakie piętno na Babci Zosi odcisnęła śmierć pierwszego dziecka, bowiem Babcia rzadko wracała we wspomnieniach do tego rozdziału swojego życia. Poza tym, tak po prawdzie,  nikt o to chyba Zosi nie pytał. Babcia  natomiast często opowiadała o latach spędzonych przed wojną na Wileńszczyźnie. Może to pamięć o  młodości chmurnej i durnej, w rajskiej dziedzinie ułudy, przenosiła jej duszę utęsknioną na Litwę? A może Babcia starała się wzlecieć, choć myślami,  do martwej częścią świata, który zostawiła na Wileńszczyźnie, aby ukoić żal po utraconej córce ? Tam bowiem na cmentarzyku, w małej wiosce Słoboda, spoczęło  jej dziecko, które nie ma nawet nagrobka.

Mama Babci Zosi – Prababcia Anna- miała jedenaścioro dzieci. Swojego męża Stanisława poznała przy budowie transsyberyjskiej kolei. Tam gdzie się zatrzymywała się budowa torów, tam ruszała namiętność Pradziadków. Nic więc w tym dziwnego, że w ciągu dwóch po ślubie, zostali rodzicami trzech córek, a przez całe małżeństwo dochowali się jedenaściorga pociech. Babcia Zosia przyszła na świat w Petersburgu, jako najmłodsza córka i oczko w głowie Prababci. Jak niesie rodzinna wieść troje dzieci pradziadków zmarło. Ciocia Mania, druga w kolejności starszeństwa córka, spadła z pieca i ogłuchła. Nigdy nie doczekała się swoich dzieci. Jeden zaś z synów Anny i Stanisława -Henryk- przyszedł na świat głuchoniemy. Zmarł w wieku 37 lat, a jego ciało spoczywa na wałbrzyskim cmentarzu, w dzielnicy Nowe Miasto, nieopodal grobu, który dzielą ze sobą Prababcia Anna, Babcia Zosia i Dziadek Micia.

***

W przedwojennej, litewskiej wsi Słoboda, żyło się, jak to na wsi. Ciężka praca w polu przeplatała się ludowymi zwyczajami i zabawami niczym deszczowe niebo przeplata się czasem słońcem i tęczą. Kiedy gromadka rodzeństwa Babci Zosi zasiadała do stołu, po całym dniu znojnego trudu w polu, jedyne na co mogła liczyć, to ziemniaki z kwaśnym mlekiem, wyjadane drewnianymi łyżkami z glinianej misy. Nikt nie miał czasu na gotowanie, a może tylko tak mówiono, bo w chacie aż piszczała bieda. W niedzielę było inaczej, bowiem rodzina raczyła się blinami, których zapach rozchodził się po całym podwórku, aż po las Dziadka Mici, który znajdował się na skraju Słobody.

Pewnej niedzieli, Dziadek Micia wracał właśnie z kościoła, gdy poczuł zapach placków ziemniaczanych. Woń ta przyciągnęła Dziadka  na podwórze chaty Babci Zosi. Wtedy zobaczył  ją po raz pierwszy, stojącą przy zielonej studni z żurawiem, ubraną  w odświętną sukienkę. Dziadek zaszedł na podwórko do Babci i chociaż był od niej niższy, zręcznymi ruchami wyciągnął wiadro wody ze studni. Pomógł Babci zatachać je do domu, za którą to przysługę został uraczony żółtymi jak kaczeńce blinami. Kiedy Babcia kładła przed Dziadkiem talerz, ich spojrzenia spotkały się nad stołem, aby w ten cudowny sposób, złączyć ich dusze na zawsze. Bo nawet, gdy Dziadek Micia umarł w wałbrzyskim szpitalu, w słusznym wieku dziewięćdziesięciu siedmiu lat, jego duch w kraciastej koszuli nawiedzał wielokrotnie Babcię dodając jej otuchy w ostatnich latach życia.

Zakochany Dziadek szedł w niedzielne popołudnie do swojego domu, tak odmieniony i tak pełen  babcinego uroku, że zapomniał o tym, co mówili jego rodzice  o rodzinie Wasilewskich- bo tak miała na nazwisko rodzina Babci. Pradziadek Stanisław – ojciec Babci, nie cieszył się bowiem dobrą reputacją. Z przypadłościami hazardzisty i balowicza  bez trudu zraził  do siebie wielu mieszkańców Słobody. Babcia Zosia, wspominając go, zawsze mówiła: „ A to hultaj był”. Bowiem słabym punktem Pradziadka, oprócz gry w karty, były huczne imprezy, na których zakręcając sumiastego chłopskiego wąsa, porywał słobodzkie chłopki w tany, czym oczywiście nie zaskarbiał sobie upodobania ich mężów. Pradziadek Stanisław nie był jednak pijakiem, jak można by przypuszczać. Hazard, kobiety i taniec, ot to były jego słabości, dokładanie w tej kolejności.

Co innego familia Dziadka Mici. Ci, posiadając morgi ziemi i las, uchodzili za najzamożniejszych chłopów w Słobodzie. Mieli, jako jedyni mieszkańcy wsi, swoją własną ławkę w kościele, w której siedzieli, gdy odwrócony do wiernych tyłem ksiądz, odprawiał po łacinie nabożeństwo.

U progu swojej  wystawnej chaty, dziadek Micia, wracając z obiadu u Zosi,  postanowił, że nie podzieli się z rodziną wieścią, iż znalazł wybrankę i marzy mu się rychły ożenek.

 Zosia i Micia spotykali się ukradkiem w wiejskich stodołach  pachnących skoszoną trawą i ciepłymi ciałami krów. Wymieniali pocałunki przy odgłosach świerszczy, świergocie ptaków i nawoływań słobodzkich gospodarzy. Trudno uwierzyć, że Dziadek Micia, choć tak mówiła Babcia Zosia, nigdy nie przekroczył tej zabronionej przed ślubem granicy ciał, bowiem Babcia Zosia szła do ołtarza, jak często powtarzała, pusząc się przy tym z dumy :„ Tak jak mnie Pan Bóg stworzył”.  Z tych zaś słów można było wywnioskować, że Babcia w dniu zamążpójścia była dziewicą.

Ale powracając do tego przedwojennego lata na litewskiej wsi. Koniec końców mama Dziadka Mici – Prababcia Józefa, przyłapała go na tym, jak w lesie, pod brzozą, obdarzał Babcię Zosię mezaliańskimi pocałunkami i kipiąc ze złości, zatargała go za ucho do chaty, na oczach mieszkańców  całej wsi.

Ten wstyd i upokorzenie, na długie miesiące, wyleczyły Dziadka z miłości do Babci Zosi. Ona zaś, wypłakiwała oczy za nim przez całe dnie i noce, podświadomie czując jednak, że  ta namiętność tak nie może się skończyć.

Wraz z końcem lata, dla Babci Zosi  nadeszły długie, jesienne wieczory, a z nimi wracający do chaty Pradziadek Hultaj Stanisław i jego karciane długi oraz miłosne podboje, których we wsi nikt nie był w stanie zliczyć. Babcia Zosia wychodziła  wtedy z domu z rzadka. W jej chacie bowiem była tylko jedna para butów, więc szansa na  założenie ich, przy tak licznym rodzeństwie i pójście na dwór była nikła. Babcia nie mogła więc, nawet z daleka, popatrzeć na Mićkę, którego postać, choć na chwilę, ociepliłaby jej stygnącą nadzieję na miłość i wlała strumień światła do wyjącej z tęsknoty za ukochanym duszy.

Mama Babci Zosi-Prababcia Anna – widząc smutek swej faworyzowanej córki, poradziła jej w wigilijny wieczór:

-Jeślij cij  on naznaczony – rzekła tajemniczo –Zdjełaj tak: Weźmij cebrzyk  i schodź  do studni, ty nasłuchuj skąd szczekają sabaki, stamtąd parin  pridjet.

Babcia Zosia, po Wigilii złożonej z kakorów, smażonych pierogów z kapustą i grzybami oraz pleżyków moczonych w wodzie z makiem, poszła po wodę. Nadstawiała uszy na prawo, lewo, w tył i w przód, ale nigdzie nie usłyszała nawet cichego skomlenia wiejskiego kundla z kulawą nogą.

Wróciła do chaty, pod ciężarem troski i wiadra z wodą, które przy okazji napełniła w studni, ubzdurawszy  sobie w głowie staropanieństwo. Prababcia Anna,  miała dla niej jednak w zanadrzu cały pęk innych ludowych  rytuałów, które miały przyciągnąć Mićkę do jej córki.

Rzekła więc do niej:

– Weźmij miednicę, nalej do niej wody, obmyj się w niej, zaczesz wołosy, przejrzyj się w zerkale, do nikogo  nic  nie mów, ręcznik, griebień  i lusterko pokładij  pod powłoczkę  i kładziej  się spać. Nocą  przyśnisz  ty muża.

Tak też Babcia Zosia zrobiła. Postępując zgodnie z radami mateczki, ubrała długą, białą, lnianą koszulę, schowała się w sieni z miską pełną wody, obmyła twarz i udała się na spoczynek, uprzednio wkładając pod  wypchaną piórami gęsimi poduszkę: ręcznik, grzebień i lusterko.

Tej nocy, przed Bożym Narodzeniem, Babci przyśnił się Dziadek, który leżał na łóżku, a Babcia klęcząc przy nim,  obmywała jego twarz wodą.

Potem niestety wybuchła wojna i Dziadka zabrali Litwini do cuchnącego strachem więzienia.  Młody Micia stanął w obliczu utraty życia. Jego polskie pochodzenie kłuło w oczy i kładło palce Litwinów na spusty ich karabinów. I wtedy stał się cud.  Z metryki dziadka Litwini wyczytali, że ma litewskie korzenie. Prababcia Józefa była bowiem z domu Belkus, a to litewskie nazwisko.  Otworzyło ono Dziadkowi bramy więzienia i przy okazji rozum w głowie. Dziadek wrócił do Słobody, złapał Babcię w objęcia i się jej oświadczył.

Zakochani, wkrótce potem, w tajemnicy przed wszystkimi, wzięli ślub w kościele w Wilnie. Babcia była ubrana w białą suknię i miała bardzo długi welon, jak na pannę młodą przystało.  Nowożeńcy sprawili sobie ślubny portret, który oprawiony w ramy, zawisł kilka lat później,  już po wojnie, w ich wałbrzyskim mieszkaniu. I wisiał nad toaletką w salonie,  przez wszystkie lata, wydawałoby się nigdy nie mającego się skończyć ich małżeństwa. Po ślubie Dziadek przywiózł Babcię do domu swoich rodziców  i powiedział do nich: Oto moja żona.

Ivre , Je s’ont en taise les voie

Do Starej Bystrzycy pojechały 11 lipca 2018 roku i  jak się okazało, nie była to  zwykła wycieczka w góry, ale podróż do świata dostępnego jedynie dla obdarzonych szóstym zmysłem. Szósty zmysł – szósta czakra- czakra trzeciego oka.

Powitała je nadgryziona zębem czasu dwupiętrowa poniemiecka willa z dwoma rzędami prostokątnych, wysokich okien. Lewą część domu stanowiło coś na kształt wystającej wieżyczki, z dwoma oknami na parterze i piętrze oraz jednym na poddaszu, którą wieńczył spadzisty daszek.  Druga część domu była niższa i miała płaski dach. Tam też znajdowały się wysokie drzwi wejściowe tuż naprzeciwko furtki w ogrodzeniu prowadzącej na posesję, zaś tuż za nią była droga wijąca się od Bystrzycy Kłodzkiej ku górze do miejscowości Spalona, a potem do czeskiej granicy.

Drzwi były otwarte. Weszły do całkiem sporego holu, w którym choć  dzień był gorący i słoneczny, panował lekki półmrok i przyjemny chłód. Po prawej stronie od wejścia zobaczyły schody prowadzące na pierwsze piętro. W pomieszczeniu na ścianach wisiały stare obrazy, a pod ścianą po lewej stronie stała zabytkowa kanapa, a przy niej drewniane  smukłe drzwi  z mosiężną klamką.  Przy końcu holu, po przeciwległej stronie, znajdowały się  szklane gablotki ze starymi pamiątkami oraz kolejne drzwi  prowadzące do dalszych pomieszczeń. 

Szósty zmysł Olimpii dał jej wyraźny sygnał, że willę od wielu lat zamieszkują duchy,  których nie był w stanie wypłoszyć nawet trwający na pierwszym piętrze budynku remont, co można było wywnioskować po jazgocie wiertarek, szlifierek i krzykach komunikujących się z sobą robotników.

Pani Ania – właścicielka willi,  ubrana w długą, jasną, letnią sukienkę – przywitała je ciepłym, serdecznym uśmiechem. Otworzyła drzwi po lewej stronie korytarza i zaprosiła je do sporego, kwadratowego  salonu, do którego przez cztery okna wlewało się jaskrawe, południowe słońce. Olimpia zauważyła, że na prawej ścianie od drzwi do pokoju, wiszą duże, stare portrety kobiet i mężczyzn. Jak się okazało przodków Pani Ani. Przy pierwszym oknie od wejścia do salonu  stał duży stół w kształcie elipsy, a przy nim krzesła i wypłowiała antyczna sofa.

Pani Ania gestem wskazała im, aby usiadły na sofie, sama zajęła krzesło przy stole  i z jej ust zaczęły jedno, po drugim wypływać  spokojne słowa, które tworzyły zdania, a te z kolei teorie, który odwracały minuta po minucie, porządek myślenia Natalii i Olimpii.

– Pamiętaj, to nie ty masz pragnąć, to Ciebie ma życie pragnąć, mężczyźni, ludzie, pieniądze. To czego pragniesz siorbie z Ciebie energię. Nie pragnij. Niech wszystko co piękne i dobre pragnie Ciebie. Jeśli Ty Olimpio, chcesz pojechać do Petersburga, to nie mów: „Chcę pojechać do Petersburga, bo wciąż będziesz tylko chciała tam pojechać. Powtarzaj sobie : „Petersburg na mnie czeka, on mnie pragnie i chce mi służyć.”

Ty żądaj. Żądaj zapłaty od życia za każdy ból, niepowodzenie, smutek. Targuj się z życiem.  Patrz na ludzi, tak jakbyś ich nie znała, a wtedy inni wyjdą dla Ciebie ze swoich szablonów.  Otworzysz się, na to co nowe w człowieku.  Uważanie słuchaj. My tak naprawdę nie słyszymy tego, co mówią do nas inni. Jeśli ktoś do Ciebie dzwoni i mówi : „Czy mogę Cię wykorzystać ?” To od razu powiedz, że nie, bo ta osoba Cię z pewnością wykorzysta. Jeśli ktoś mówi do Ciebie: „ Poświęcisz mi trochę swojego czasu?” To znaczy, że on chce Twego poświęcenia. Wcale nie chce rozmowy z Tobą. I Ty wtedy poświęcasz się dla tej osoby. Dlatego, gdy to słyszysz, Twoją rolą jest  zamknąć te słowa poprzez powiedzenie w myślach: „ Nie zrobisz mi nigdy krzywdy”. I Twoja podświadomość to usłyszy i nie pozwoli, aby ta osoba zrobiła Ci szkodę, będzie czujna, zaś podświadomość tej drugiej osoby, też przekaże jej sygnał, iż nie może zrobić Ci nic złego.

Znacie dziewczyny ten werset z Biblii: „Czemu rozprawiacie o tym, że nie macie chleba? Jeszcze nie pojmujecie i nie rozumiecie, tak otępiały macie umysł? Macie oczy, a nie widzicie; macie uszy, a nie słyszycie?”*3

Olimpia zamyśliła się, bo uzmysłowiła sobie właśnie w tej chwili,  że zawsze  wierzyła, istniały inkarnacje, w których Jezus znał Buddę. Przypominała sobie to zwykle, gdy jej katolickie wychowanie stawiało opory przed medytacją i szukaniem drogi przez jogę do szczęścia. Bywało, że umysł przypominał jej o chrześcijaństwie, gdy modliła się do Bogini, puszczała mantry i okadzała siebie i mamę białą szałwią  po powrocie z cmentarzy pierwszego listopada, w celu  wygnania złych dusz, które mogły przywlec się za nimi z nekropolii.  Olimpia nie pokładała zaufania w tym, iż są takie przestrzenie jak niebo, piekło i czyścieć. Rozumienie sensu świata opierała na wierze w karmę i wcielenia.  Potrafiła jednak  mentalnie  odczuć ogrom cierpienia, jakie przeżył Jezus na krzyżu. Zdarzyło jej się  to, pewnego  kwietniowego, wielkanocnego dnia, w kościółku w Białymstoku.  Stała wtedy z tyłu fary i z góry patrzyła na ołtarz. Ksiądz opisywał męki Chrystusa przed śmiercią i kobieta pojęła nagle  fizyczny i psychiczny ból syna Boga, jego samotność i bezradność. Mogła wręcz usłyszeć myśli Jezusa, gdy wisiał na krzyżu, minuta po minucie, aż do chwili gdy krzyknął i wydał ostatnie tchnienie, a wraz nim spływającą po jego ciele błogość od czubka głowy, aż po krwawiące  stopy przebite żelaznymi gwoździami.

Dla Olimpii obrzędy pogańskie, chrześcijańskie i buddyzm przeplatały się ze sobą tworząc harmonijną całość i nadając porządek jej światu. Grzech pierworodny -to  karma, katolicy chrzczą  dzieci, żeby zmyć winę Adama i Ewy. Karmę zaś można zmienić przez mantrę i medytację. Zmartwychwstanie to nowe wcielenie, nowa szansa na przejście drogi życia tu na Ziemi, aż  do zjednoczenia z Absolutem. 

Z refleksji przywołał ją do teraźniejszości łagodny głos Pani Ani:

 – My jesteśmy ważniejsi od życia, bo życie przez nas doświadcza i jesteśmy mu potrzebni. Kiedyś starsi ludzie mówili: „ Bądź łaskawym człowiekiem.”  Nie oznacza to, żebyś była wielkoduszna, wspaniałomyślna, dobra, ale  żebyś była łaskawą kobietą, czyli robiła  łaskę, że w ogóle jesteś- bo życiu na Tobie zależy. To człowiek jest najwyższą wartością. Nigdy nie mów, że jesteś dobra, czy chcesz być dobra, bo rolą dobra jest pochłaniać zło. Ty sobie żyj w dobrobycie. W samym jego środku. Jeszcze trzysta lat temu królowa Marysieńka tak pisała do Jana Sobieskiego : „ Ukochany Janie, mam nadzieję, że spod Wiednia wrócisz w zdrowiu.” Używała zwrotu „ w zdrowiu”. W późniejszych latach ludzie zaczęli używać wyrażenia: „Bądź zdrów”, dzisiaj mówią: „ Dbaj o zdrówko”. Zdrówko, czyli coś co jest maleńkie. Zdrabnia się to słowo, żeby  sprawiało wrażenie mniejszego od Ciebie, właśnie dlatego, abyś  musiała o nie zadbać. A  przecież dobrobyt, bogactwo i zdrowie, to energie, w których my żyjemy, nie jesteśmy tymi energiami. Dla życia zaś każda energia jest do przerobienia, a życie doświadcza tej energii przez Ciebie.

Pani Ania, zapaliła kolejnego papierosa, zaciągnęła się i ciągnęła dalej :

– Jedyną energią,  którą jesteś to miłość. Bo człowiek jest miłością.

– A co z miłością pomiędzy kobietą i mężczyzną ? – zapytała Olimpia

– Rolą mężczyzny jest kochać, a kobiety być kochaną.  Lew Tołstoj w  książce” Wojna i Pokój”  napisał: „Że tam, gdzie kobiety kochają, tam mężczyźni giną na wojnie. Tam, gdzie  kobiety są kochane, tam jest pokój”. Mężczyzna doje kobiecie miłość, a ona ją trzyma. To kobieta jest zabezpieczeniem życia mężczyzny. Kobieta bierze miłość od mężczyzny i z tej miłości tworzy się silne potomstwo. To mężczyzna daje życie.

– Jaka jest więc rola kobiety ?- dopytywała Natalia

– Rola kobiety polega między innymi na dobieraniu odpowiednich

zwrotów, kiedy zwraca się do mężczyzny. Jeżeli będziesz mówiła do mężczyzny, że nic od niego nie masz i jest do niczego -to tak się stanie. Mówiąc do mężczyzny, nie oceniaj go. Ty czerp z jego miłości.  Dlatego zwracaj się do niego słowami : Twoja miłość zapewnia mi wygodne życie. Twoja miłość zapewnia mi życie w luksusie. On może powiedzieć, że nie jest w stanie Ci tego zapewnić. Wtedy mu powiedz: Ty może nie, ale Twoja miłość tak. To w pełni wyjaśnia sens powiedzenia, że jedna kobieta uczyni z mężczyzny miliardera, a druga, tego samego  mężczyznę, doprowadzi do żebrania. Wszystko zależy od nas,  od sposobu w jaki mówimy do energii facetów.

Olimpia skupiła wzrok na oczach Pani Ani:

–  Wobec tego, czy istnieją jakieś zwroty, których powinnyśmy używać do obcych mężczyzn? – zapytała.

– Zwracając się do mężczyzny obcego używaj słów, które nazywają czyny, których od niego oczekujesz. To bardzo proste. Na przykład wsiadając do taksówki powiedz:,, Komfortowo mnie pan wiezie.” To daje ci gwarancję, że taksówkarz będzie dla Ciebie uprzejmy. Pamiętaj, żeby używać sformułowań w czasie teraźniejszym na przykład: mądrze Pan spostrzegł. Powiem Wam dziewczyny, że mi nigdy się nie zdarzyło, żeby taksówkarz nie otworzył mi drzwi do swojego auta.

– Matko !– zareagowała Natalia – Mi się nigdy nie zdarzyło, żeby mi otworzył. To trochę taki bicz na facetów.

 – Oni to uwielbiają, bo wtedy żyją. Jeśli nazwiesz czyn u mężczyzny, to on ten czyn wykona dla Ciebie. 

– Czyli nie mówić do faceta: jesteś taki i owaki? Czyli na przykład: Jesteś dobry?

– Oczywiście, że nie ! Bo przymiotniki są zarezerwowane dla kobiety. To mężczyzna ma mówić do kobiety, że jesteś piękna, mądra i wspaniała. A dlaczego ? Bo tak jak do niej się zwraca, to tak ma. Jeśli mężczyzna, nie daj Boże, do kobiety powie, że jest  głupia, to mu nic nie wyjdzie. Wszystko mu głupio wyjdzie.

– Dobrze im tak- spostrzegła Natalia.

– Tak to jest. Ważną też rzeczą jest, abyście zrozumiały, że przyszłyście na świat po to,  żeby doświadczyć wszystkich energii, przerobić je i być mądrością. Nie staniesz się mądrością, jak wszystkiego nie doświadczysz.  Dotyczy to też takich energii, jak ból fizyczny i psychiczny, cierpienie, smutek. Więc jeśli zasypiając, przypomni Ci się, że ktoś niesprawiedliwie Cię potraktował, zadał ból, cierpienie, albo nie dostałaś tego, co powinnaś, bo zostałaś ominięta, a ktoś dostał to za Ciebie, to wówczas powiedz do siebie : „ Po to zostałam ominięta w tym co dobre, żeby już mnie w życiu nic dobrego nie ominęło. Ta osoba już to mi zrobiła. Jeśli matka zamykała Cię w pokoju i karała, to powiedz sobie: Matka już to zrobiła. Po to mnie matka zamykała w pokoju, karała, żeby nikt mnie już  nie karał. Żal zamieniamy w ten sposób na ochronę.  Szanujesz to, co przeszłaś. Oczywiście, masz za to otrzymać zapłatę od życia, bo to przerobiłaś.

Natalia poprawiła pasmo włosów, które opadło jej na twarz :

– To nawyk, który w sobie trzeba wyrobić. – Na początku, będziecie się łapać na tym, że nie powiedziałyście do siebie tych rzeczy, które powinnyście powiedzieć, ale z dnia na dzień będzie coraz lżej. Z dnia na dzień.  Ty jesteś taką istotą, która w części zaistniała, zanim jeszcze przyszła na świat. Jak Wasze babcie były w ciąży z Waszymi matkami, wyście już egzystowały, jako stuprocentowa komórka.  Jak Wasze prababcie były w ciąży z Waszymi babciami,  Wy istniałyście  w osiemdziesięciu procentach Nasz początek w linii matki, zaczyna się siedem pokoleń wstecz. Więc wszystko, co te kobiety w naszym rodzie przeżyły przed nami: każde uczucie,  każdy zachwyt, każdą miłość, rozterkę, to te przeżycia są w Was. Pamięć komórkową dziedziczymy po matce. Można zadać pytanie : Jakie  znaczenie ma  w tym mężczyzna? Ogromne. Bo nasz ojciec przez miłość do naszej matki, sprawił, że  komórka, którą byłyśmy ożyła. Naszą rolą jest brać miłość od mężczyzny. My dostajemy życie od mężczyzn. Dostałyśmy je od naszych ojców. I dlatego oni chętnie, naturalnie dają, bo taka jest ich rola. My nie jesteśmy po to, żeby cokolwiek dawać, tylko brać.

– Czy dlatego cierpimy, że w naszych genach istnieje też pamięć o traumach, które przeżyły nasze przodkinie ? – zapytała Olimpia

– Tak, bo nieświadomie, czy też świadomie nauczono nas szkalować naszych przodków. Jeśli Wasze prababcie, babcie w czasie wojny musiały kraść i  oszukiwać, żeby  nakarmić własne dzieci, to  robiły to z miłości do potomstwa i ta miłość w genach przeszła na Was. Ona ciągle żyje. I jeżeli będziesz powtarzać , że się brzydzisz złodziejstwem, albo oszustwem, to ta miłość powie do Ciebie: Nie powinnaś tak mówić. Bo to złodziejstwo i oszustwo sprawiło, że żyjesz. Brzydzisz się tego, co Cię uratowało. Te właśnie  energie sprawiły, że żyjesz. Złodziejstwo, oszustwo  Cię uratowało. Więc jest Twoją ochroną. A jeśli  Ty będzie je szkalować, to będą Cię okradać i oszukiwać. No bo Ty uważasz, że to jest złe. Dajesz temu nazwę, że to ma być dla Ciebie złe. Więc ciężkie energie, bo to nie są złe energie, to są ciężkie energie, więc ciężkie energie są naszą ochroną. Mnie chroni złodziejstwo, oszustwo, manipulacja, morderstwo, bo mnie to chroni, bo już raz ochroniło. Taka jest jego rola. My mamy energiom dać nazwę. W lekkich energiach, w bogactwie, szczęściu, w radości my żyjemy, a ciężki energie: złodziejstwo, oszustwo, manipulacja-nas  chronią. 

Pani Ania zgniotła niedopałek papierosa w metalowej popielnicy, wstała i chodząc po pokoju mówiła dalej:

– Energia ojców też jest zapisana w komórkach.  I od ojców dźwigamy, te silne, bardzo mocne energie. Jak wiecie, często kobiety znajdują sobie mężczyzn, którzy są podobni do ich ojców. Dzieje się tak dlatego, że jeżeli nie szanujemy pewnych energii w ojcu, to przyciągniemy  takiego mężczyznę, który od razu pokaże Ci taką nieuszanowaną energię. Jeśli cierpimy, to nie dlatego, że  świat jest dla nas zły. My pokazujemy prawdę po przodkach. Jeżeli coś nie było uszanowane, zakłamane, schowanie w tajemnicy- to ta tajemnica wyjdzie na wierzch. Ona wyjdzie. I podświadomość nie napisze nam na ścianie, że było tak i tak. Podświadomość pokazuje w energii, w dynamikach, w przeżyciu. I dlatego powtarzamy. Przerabiamy. Przerobimy jedno, potem następne. I myślimy :No za kogo ja tak cierpię? Za kogo, ja to mam? -Bo czujesz, że to nie Twoje. A jest…

Potem Pani Ania podała Natalii i Olimpii czyste kartki i długopisy i zapytała, czy  chcą zostać na sesję razem, czy osobno. Poprosiła też, aby na kartce narysowały swoje małe drzewa genealogiczne, umieszczając na nich siebie oraz członków rodziny, które miały oznaczyć literami :m -mama , b – babcia itd. Powiedziała, że z tych rysunków wyjdzie, z czym się identyfikują.

Dziewczyny zaczęły rysować. Natalia zerknęła na kartkę Olimpii i zaczęła się z nią droczyć:

– Nie zwalaj ! Narysowałaś wszystko ładnie, jak ja pierdzielę, jakoś inaczej rysujesz.

– Bo każdy swoje udupienie rysuje – skomentowała Pani Ani.

Natalia zapytała, zwracając głowę w stronę przyjaciółki:

– Chcesz zostać z Panią Anią pierwsza ?

–  Nie, pójdę sobie posiedzieć na zewnątrz. 

Kiedy przyszła kolej Olimpii, Pani Ania powiedziała jej, że ona identyfikuje się bardziej ze zmarłymi członkami rodziny niż żyjącymi i ona to zmieni, bo jest to dla Olimpii bardzo niebezpieczne. Jest osadzona w świecie przeszłym  i zahacza o świat dusz. Potem powiedziała, że Olimpia jest blokowana przez złą energię byłej kochanki ojca. Zmaga się bardzo z uczuciami do samego ojca niosąc przez życie ciężar jego nieuczciwości wobec partnerek, z którymi był. Olimpia niesie przez życie także traumę babci związaną z tym, że gdy była w ciąży z mamą Olimpii rozstała się z dziadkiem.

Pani Ania poprosiła, aby kobieta wstała. Ustawiła trzy krzesła, które symbolizowały kochankę ojca, tatę Olimpii i jej biologicznego dziadka od strony mamy. Stanęła za krzesłami i dała Olimpii kilka ciężkich książek do ręki, które miały symbolizować jej traumy i złe rzeczy, które nosi od innych.

Pani Ania znalazła się w transie i zaczęła mówić do Olimpii słowami i głosem innej kobiety – dawnej  kochanki ojca.

– Gdy przyszłaś na świat, ja bardzo kochałam Twojego ojca, ale on mnie oszukał i ożenił się z Twoją matką. Jeszcze po Twoim urodzeniu dał mi złoty wisiorek na łańcuszku i dostałaś moje imię. Wtedy go przeklęłam powiedziałam: „ Oby córka, którą ma, dostała od losu, to co ja dostałam od niego, żeby jej było tak w życiu, jak  mi  jest przez niego”.

Pani Ania zaczęła płakać i dalej mówiła głosem innej kobiety:

– Chcę Cię za to przeprosić. Przepraszam Cię.  Odwołuję  przekleństwo, które na Ciebie rzuciłam. Oddaj mi je z powrotem.

Wtedy Olimpia zdjęła ciężar klątwy kładąc książki na krześle symbolizującym kochankę ojca  i mówiąc słowa :

– Oddaję Ci , co nie jest moje. Uwalniam się od tego. Wybaczam Ci.

Kochanka i Olimpia przytuliły się i nastąpiło pojednanie. Urok został zdjęty.

Następnie Pani Ania zaczęła mówić głosem taty Olimpii, który przeprosił ją za wszystkie krzywdy i powiedział, że jest z niej bardzo dumny.

Potem w ciele Pani Ani pojawił się dziadek Olimpii, który rzekł, że szczyci się tym, że ma taką wnuczkę jak Olimpia. Że bardzo ją kocha. Powiedział Olimpii:

– Słuchaj dziecko – Twoją mocą są słowa- niedługo ludzie  będę słuchali Twoich słów, a to przyniesie Ci pieniądze.

Potem dziadek odszedł, a  Pani Ania, znów stała się Panią Anią.

Usiadły na kanapie. Pani Ania popatrzyła dziewczynie głęboko w oczy i zaczęła monolog:

– Dziecko, tajemnicą w Twojej rodzinie jest to, kim był Twój dziadek. Ją Twoja babcia ukryła przed Twoją mamą i innymi. To nie było jednak tak,  jak mówią, że on zostawił Twoją babcię. To Babcia Stasia od niego odeszła, żeby nie komplikować mu życia. Ona pochodził z bardzo dobrego rodu. Był wszechstronnie wykształconym i mądrym człowiekiem. Nie potrafię zobaczyć wyraźnie, kim był. Jakby przez mgłę dostrzegam, że  gdy babcia Stasia poznała dziadka Aleksandra mógł być księdzem. Inną opcję, którą widzę, to taka, że Stasia porzuciła swojego kochanka, bo wiedziała, że jego rodzina nie zgodzi się na ich związek. Widzę też, że Twój dziadek, po latach od rozstania ze Stasią, stał się kimś ważnym: był albo wysokim rangę dostojnikiem kościelnym, albo zajmował znaczące stanowisko w partii. Myślę, iż dlatego babcia Stasia tak przed wszystkimi chroniła tę tajemnicę.

Wtedy Olimpii przypomniało się, jak jej mama opowiadała, że jako mała dziewczynka pojechała z mamą Stasią do odległego od Wałbrzycha miasta. Na peronie, w tym mieście, kazała Bożence chwile poczekać, a sama poszła w kierunku bardzo przystojnego, dobrze ubranego mężczyzny. Chwilę porozmawiali i człowiek ten z daleka bardzo przyglądał się Bożence. Wtedy mama Olimpii  poczuła, że to jest jej tato. Stasia jednak nie dopuściła do spotkania Bożenki z ojcem. Pożegnała się ze znajomym, a one wsiadły do pociągu i ruszyły w dalszą podróż.

Kiedy Pani Ania skończyła rozmawiać z Olimpią zawołały Natalię.  Przyjaciółka Olimpii też miała tajemnicę rodzinną związaną z tym, kim był jej dziadek, ale od strony ojca. Babcia Natalii wróciła z robót w Niemczech do swojego rodzinnego miasta Szczecina po wojnie mając 46 lat i malutkie dziecko.

Do dnia swojej śmierci nie ujawniła, kto był jego ojcem. Pani Ania powiedziała Natalii, że jej dziadek był francuskim żołnierzem, najprawdopodobniej zbiegłym jeńcem wojennym. Natalii babcia przebywała na robotach w Niemczech koło Hanoweru. Pracowała na polu buraków, gdy w krzakach zauważyła wyczerpanego mężczyznę. Przynosiła mu buraki z pola, pielęgnowała  i w ten sposób uratowała mu życie. Zaszła z nim w ciążę, jednak on zginął, nie dożył narodzin swojego syna. Niemiec gospodarz, u którego  Natalii babcia była w niewoli, gdy zorientował się, że Polka jest w ciąży, zagroził jej, że jeśli dziecko nie będzie aryjskie to zostanie zabite. To Natalia wiedziała też z rodzinnych opowieści. Tato Natalii – Ryszard urodził się jako cherubinek- blondynek z niebieskimi oczami. Wówczas Niemiec pozwolił babci Natalii wziąć go w chustę na plecy i pracować z niemowlakiem w polu. Osobliwe było to, że gdy tato Natalii podrósł stał się jak to mówili w rodzinie „wędzony” – z  czupryną czarnych włosów i ciemną karnacją.

W trakcie sesji Natalii dziadek żegnając się z nią wypowiedział do niej słowa po francusku. Natalia nie zapamiętała ich i poprosiła Panią Anię, żeby powtórnie je przytoczyła. Kobieta powiedziała, że spróbuje ponownie wejść w trans. Dziewczyny włączyły dyktafon, aby nagrać francuskie słowa dziadka Natalii.

Pani Ania stanęła na środku pokoju i powiedziała nie swoim głosem: Ivre , Je s’ont en taise les voie *

Trzy kobiety odtworzyły naganie i zapisały je fonetycznie. Potem uścisnęły się z Panią Anią i wyszyły na skąpane słońcem górskie podwórko poniemieckiej wilii.

Wracając do Wrocławia, rozmawiały całą drogę podekscytowane spotkaną z tą magiczną kobietą,  pewne , że ich drogi jeszcze się przetną w tym życiu. Natalia prowadząc auto, zapytała nagle:

– Wiesz, co powiedział mój dziadek?

– Wiem, że to przyjdzie do mnie.

Nazajutrz siedząc o poranku w swoim wrocławskim mieszkaniu Olimpia wpatrywała się w fonetycznie zapisane słowa Natalii dziadka , a potem otworzyła laptopa i wysłała e-maila przyjaciółce:

„Ivre , Je s’ont en taise les voie – muszę zamknąć drogę – Upojony, muszę odejść.

Upojony ( w domyśle spotkaniem z Tobą ) muszę odejść, zamknąć tą drogę –( wypełniło się ) . Jestem szczęśliwy, że Cię spotkałem, teraz mogę spokojnie odejść.”

– To powiedział do Ciebie dziadek, Natalio.

„SIMPLE” STORY

-Bo, ty jesteś poetką- powiedział,  a jego słowo stało się ciałem i zamieszkało między naszymi starymi  duszami.

                                                                       ***

-Potrzebuję inspiracji – powiedziała  patrząc mu głęboko w oczy.

Hotelowa restauracja, zabytkowego pałacyku, położonego za Wałbrzychem, była prawie pusta i przydymiona mrokiem. Z radia sączyła się spokojna muzyka, a Olimpia sączyła sok pomarańczowy i wychwytywała węchem zapach latte, który docierał do niej od Łukasza, gdy otwierał usta.

Czasem, przy kontuarze, pojawiali się jego znajomi. Przystawali, witali się z nim przyjaznymi gestami. Olimpia miała wrażenie, jakby byli istotami nie z ich świata. Świata, który  składał się,  w tym momencie, ze stolika,  przy którym z siedziała z Łukaszem. Oni,  zaś wbrew jej woli,  wpisywali się w pejzaż ich spotkania, przynosząc podmuch zewnętrznej przestrzeni- a ona jej nie chciała.

– Jakiej inspiracji potrzebujesz Olimpio  ? – zapytał Łukasz

Fala odpowiedzi przepłynęła przez jej umysł.  Spuściła wzrok na jego ręce, żeby nie wyczytał prawdy z jej oczu.

Na chwilę zapadło milczenie, ale on wolał mówić. Leciał z niego potok słów, który szybko przybierał coś na kształt samosprawdzającej się przepowiedni. Przepowiedni o tym, że natchnienie przyjdzie znienacka, huknie, ożywi ją, wyrwie z prozaiczności. 

Wreszcie zamilkł, a może to ona mu przerwała stwierdzając, że ma tak dużo rozgrzebanych   poszukiwań, wątków i rozdziałów w swojej książce? Przygląda się im tylko. Nic nie pisze. Stoi w martwym punkcie.

– To zacznij od skończenia jednej rzeczy – udzielił jej rady.

A po jakimś czasie dodał:

– Przecież Ty, Olimpio, znasz odpowiedzi na wszystkie pytania.

Ta z pozoru niewinna wymiana zdań obywała się pod przykrywką jego złości na nią. Wyostrzone w mroku zmysły Olimpii dostrzegały kipiące gniewem wnętrze Łukasza. Był wkurzony,  że spóźniła się na spotkanie.  W rewanżu  „wrzucił”  ją  między inne swoje  wieczorne plany, którymi równie dobrze mogło być służbowe spotkanie, randka, impreza, jak i łóżko z kimś. A być może ich rozmową była  przerywnikiem „między  kłótnią z jedną kobietą, a rozmową z drugą, która być może, także się przerodzi w kłótnie”? *1

Bał się, że ktoś, kto nie powinien ich zauważy ? Opcji  być wiele. Jak i ta, iż  sam nie wiedział, co zrobić z tą sytuacją, co zrobić z Olimpią… 

– Widzę duchy- oznajmiła, starając się nie zwracać uwagi, na kolejnego mężczyznę, który machał do niego z korytarza restauracji.

– Ja też – odpowiedział  lekko. I po chwili dodał: -Duchy mogą zobaczyć tylko trzy osoby: dzieci, szaleńcy i ………..tacy jak Ty. Bo Ty jesteś poetką. A  I jeszcze ktoś ……….. – zrobił przerwę na zastanowienie się – Ale Ty do tego nie należysz.

– Czyli ?

– Zło. Zło, które  wślizga się przez  kanaliki w ciele.

– Oczyszczam dom i czakry białą szałwią.

– Bardzo dobrze, że oczyszczasz domostwo, Olimpio.

Poczuła się przy nim, jak mała dziewczynka. Jakby zrzucił ciężar wieku z jej ramion i wyrzucił z głowy. Pętla, która owijała jej szyję od dnia, kiedy Marek- mąż kuzynki- się powiesił, zaczęła się rozluźniać.

– Życie trzeba przeżyć z trzaskiem. Odciąć zło. Ja je odcinam. Jestem wydepilowany, co do włoska.  Potrzebuję jeszcze kilku kropli i będę pływał w szczęściu. Choć może tylko mi  się tak wydaje? W życiu ciągle coś mi się wydaje. A potem ………..

– Wiesz, w czasie oczyszczania, też się  to robi? Odcina się zło. Nożem.

– Wiem. Więc odetnij to wszystko, Olimpio.

– Myślisz Łukasz, że to takie proste ?

– Prosto, cut, cut , cut – odetnij, a  potem wznieś toast, jak robią to Włosi, cin , cin z finezją.

Spojrzał na zegarek, albo tak jej się zdawało, bo nie pamięta, czy miał zegarek. Pewniejszym jest, iż spojrzał na swój telefon komórkowy.

– Dwudziesta pierwsza musimy kończyć- zarządził.

Wstała. Wyszli na zewnątrz. Ostatnia sobota października, ciepły, niejesienny, ale wręcz letni wieczór. W nocy nastąpi zmiana czasu na zimowy, a rano szyby aut zamleczą się szronem.

Właściwie to  mogli już nic nie mówić. Choć on stwierdził, że ta rozmowa, to dobry prolog do dalszych dyskusji. Naprawdę zaś- nadal był na nią  wkurzony. Czuła, jak minuta po minucie ich spotkania, przejmował nad nią kontrolę. Lecz ona  niestety za późno to spostrzegła.  A gdy to się stało,  to i w niej też nagle zaczął kiełkować gniew na Łukasza, który błyskawicznie wypełnij jej ciało. I gdy już był na tyle ogromy, że chciała rzucić nim w mężczyznę,  z całą swoją mocą, to on nagle………… ją przytulił. I w tym objęciu  poczuła ciepło jego duszy, która ją chciała.  Choć jego ciało, umysł i serce, w tym samym czasie, budowało barierę dostępu.

I tak stali na moment w uścisku, w ten ostatni ciepły wieczór roku.

Odwróciła się w stronę auta i słyszała jego mocne, szybkie kroki oddalające się w stronę pałacyku.

Wszystko w niej wrzało ze skrajnych emocji, które zafundował jej w ciągu godziny. I kiedy już jego kroki ustały, wsiadła do auta, puściła płytę z ciężką muzyką i odjechała.

Najpierw prowadziła samochód bardzo szybko, a gdy pobudzenie ustało-  zwolniła. Nacisnęła przycisk do otwierania szyby i ciepły wiatr wpadł do wnętrza pojazdu.  Zmieniła płytę- na jedną z tych, które niedawno wysłał jej Jacek.

Pojechała szukać inspiracji. Najpierw na Nowe Miasto- jednej z  dzielnic Wałbrzycha, pod dom jej nieżyjących dziadków. Zaparkowała auto przed ogrodzeniem. W pokoju świeciło się światło.  Za płotem leżały materiały budowlane i wszystko wskazywało na zaawansowane prace remontowe. Kobieta stała tam dłuższą chwilę, zapominając ze wzruszenia wyłączyć świateł w samochodzie. Tak dawno tu nie była….Nawet przemknęło jej przez głowę, żeby wysiąść z samochodu i zapukać do  drzwi wejściowych, ale przypomniała sobie, że jej ciocia, która mieszka nieopodal domu dziadków mówiła, że teraz jest tam agencja towarzyska.  Wyjechała z placyku pod domem babci i skręciła w lewo w dół ulicy, a potem w kierunku Placu  Grunwaldzkiego.

(Dom Dziadków. Zdjęcie zrobione tuż po II Wojnie Światowej)

Zatrzymała się naprzeciwko starego kina GDK, żeby odczytać wiadomości od Jacka, które przychodziły, jedna po drugiej, na jej telefon komórkowy. W jednej z pięknej odnowionych kamienic , visa vis kina, mieszka tu jego mama. Jacek przypominał jej, iż w zeszłym roku, dokładnie o tej  samej porze, w ostatnią sobotę października spotkali się w Wałbrzychu. Najpierw zabrał ją na wieczorny spacer do Książa i opowiadał, wyczytane z książek, historie o Zamku. Wtedy nie było jednak tak ciepło jak dziś, ale im było przyjemnie od własnych słów i spojrzeń. Jacek wspomniał w esemesach smętną knajpę w Szczawnie Zdroju, do której pojechali.

Tak- pomyślała- nie lubię tego w tym mieście. Tej jego umiejętności pozbywania się z ulic ludzi, gdy tylko wybije siedemnasta godzina. Nagle centrum miasta i  Rynek stają się puste jakby  jakaś nieznana energia wciągała mieszkańców do domów. To miasto zastyga po południu, wręcz umiera, gdy tylko kończy się dzień pracy. Nikt nie siedzi w kafejkach na Rynku, pubach, kawiarniach, bo zwyczajnie ich tam nie ma, a jeśli już jest jakieś miejsce, gdzie można napić się kawy, to zostaje zamknięte punktualnie o dwudziestej drugiej. Dawniej, za jej czasów licealnych i parę lat po,  były przynajmniej „Dwunastki”  pod kotwicą*2 i „ Hades”, w  którym Jacek był barmanem.

Podobnie było wtedy, gdy spotkali się z Jackiem i chcieli usiąść  w knajpce w Szczawinie Zdroju, aby porozmawiać. Była godzina 21 z minutami, szukali nadaremnie, bo kawiarnie miały drzwi zatrzaśnięte na cztery spusty.

W Wałbrzychu wieczorem człowiek czuje, że nie ma się gdzie podziać. Nie ma gdzie iść. Zwłaszcza w zimne miesiące. Właśnie w takich chwilach Olimpia miała pewność,  że nie mogłaby tu mieszkać na stałe. Nie potrafiłaby zrezygnować z tego wachlarza możliwości, które daje jej Wrocław. Tej świadomości, iż  gdziekolwiek wyjdzie wieczorem, spotka rozbawionych ludzi, otwarte puby tętniące życiem, czar rozmów w kafejkach na Rynku, grille nad Odrą.

Ale wtedy ich spotkanie, choć tak nieudolne przez okoliczności, przepełnione było jakimś wymiarem tajemnicy, czegoś nienamacalnego unoszącego w powietrzu, spowitego mgłą …………I to była właśnie ta nie dająca się opisać rzecz, wychwytalna momentami przez zmysły, za którą kochała Wałbrzych. Za zlepki zagadkowych zdarzeń, mroczność, metafizyczność. Lubiła siedzieć, w swoim starym pokoju, w mieszkaniu rodziców i  patrzeć z perspektywy siódmego piętra na niebo na Parkiem Książęcym, dające pokaz barw wraz z zachodzącym Słońcem. Firmament z jego czerwonymi łunami, przechodzącymi w pasmami w grant, żółć, pomarańcz, szarość i w końcu w czerń z plejadą rozrzuconych gwiazd.

Pamięta, jak  tamtej soboty, szli z Jackiem, po zamknięciu smętnej knajpki, przez pustą aleję parku w Szczawnie Zdroju, oświetloną tylko nikłym blaskiem  parkowych latarni. W zabytkowych, sanatoryjnych budynkach nie paliło się ani jedno światło. I wtedy powiedziała do Jacka:

– Mam wrażenie, że jesteśmy w moim śnie. Że to nie dzieje się naprawdę tu i teraz. Zobacz, nikogo tu nie ma. Jest tak ciemno  i bezludnie.  Tylko my i Szczawno.  Mam przeświadczenie, że jutro się obudzę i wszystko to, co się dzisiaj wydarzyło, okaże się nierealne.

Jacek pisał w esemesach, że gdy wsiadała tamtej nocy do zamówionej taksówki i objęli się na pożegnanie, musnęła go ustami w szyję i to był pocałunek, którego nigdy się nie zapomina.  Pisał, że chciałby częściej spędzać z nią takie wieczory jak tamten i dodał, że wyje.  Ona też wyła. Wyli oboje. Ona w Wałbrzychu, on w Warszawie. W aucie słuchała jednej z  piosenek z płyty Kima Nowaka „ Wilk”, którą od niego dostała.

Wtedy zadzwoniła mama, z pytaniem, czy Olimpia wraca już  do domu. Martwiła się o nią. Ruszyła więc, bezludnymi ulicami Wałbrzycha, w stronę  Podzamcza. *3

                                                                          ***

Pół godziny później siedziała w mieszkaniu rodziców, na pościelonym dla niej łóżku przez mamę. Myślała, jak  odmienne od siebie, były  te dwie ostatnie soboty października, w tym i zeszłym roku– jedna z Jackiem, a druga z Łukaszem. Ale łączyło je to, czego nie potrafiła nazwać, wyrazić, opisać, to coś na wskroś wałbrzyskiego: przeplatające się emocje, zmysły ludzi i oddech poniemieckich budowli. Jakaś mgła otulająca to wszystko, dająca temu przymiot nierzeczywistości, czegoś niepowtarzalnego i jedynego. Jakby te soboty były jedynie zapamiętanymi przez nią snami, a nie tym, czego naprawdę doświadczyła w  życiu.

Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk przychodzącego esemesa.                                                      

 „ Dobrej nocy” – napisał Łukasz

Przemknęło jej przez głowę, że pewnie jest już po jednym drinku, a może i dwóch. W nich zaś utonęła jego złość do Olimpii.

„ Ta noc na pewno będzie dobra i takiej właśnie życzę też Tobie”- odpisała

„ Ta noc do innych już niepodobna”- odpowiedział

„Ja leżę cicho, cicho przy Twym boku, godzina mija za godziną.”

„Simple story” – zakończył.

Kleiły jej się oczy. To prawda – pomyślała  przed snem – zdecydowanie potrzebuje inspiracji. I takich ostatnich październikowych sobót.

I przeszła do kolorowej krainy Morfeusza.

*1 Macin Świetlicki „ Nieprzysiadalność”

* 2 https://polska-org.pl/503098,Dom_pod_Kotwica_Ankerhaus_Rynek_23.html

* 3 https://pl.wikipedia.org/wiki/Podzamcze_(Wa%C5%82brzych)

Znalezione w internecie zdjęcie domu dziadków sprzed II Wojny Światowej.

https://fotopolska.eu/45387,foto.html?o=d749

Dom dziadków na wprost. Furtka na zdjęciu prowadziła od lat na ganek cioci Stasi ( siostry babci ) i  cioci Reginy (córki dziadków). Na parterze, pierwszego domu na zdjęciu, mieszkała Stanisława Kozłowska z mężem Pawłem, zaś na piętrze, pierwotnie po wojnie, mieszkała druga siostra babci – Maria Golus, a w późniejszych latach aż do dziś, Regina Bednarska z mężem Henrykiem i synem Grzegorzem. Ciocia Regina i wujek Heniek mieli też córkę Annę, która zmarła w wieku 20 lat z powodu ciężkiej choroby, którą miała od pierwszego dnia urodzenia.