-Bo, ty jesteś poetką- powiedział, a jego słowo stało się ciałem i zamieszkało między naszymi starymi duszami.
***
-Potrzebuję inspiracji – powiedziała patrząc mu głęboko w oczy.
Hotelowa restauracja, zabytkowego pałacyku, położonego za Wałbrzychem, była prawie pusta i przydymiona mrokiem. Z radia sączyła się spokojna muzyka, a Olimpia sączyła sok pomarańczowy i wychwytywała węchem zapach latte, który docierał do niej od Łukasza, gdy otwierał usta.
Czasem, przy kontuarze, pojawiali się jego znajomi. Przystawali, witali się z nim przyjaznymi gestami. Olimpia miała wrażenie, jakby byli istotami nie z ich świata. Świata, który składał się, w tym momencie, ze stolika, przy którym z siedziała z Łukaszem. Oni, zaś wbrew jej woli, wpisywali się w pejzaż ich spotkania, przynosząc podmuch zewnętrznej przestrzeni- a ona jej nie chciała.
– Jakiej inspiracji potrzebujesz Olimpio ? – zapytał Łukasz
Fala odpowiedzi przepłynęła przez jej umysł. Spuściła wzrok na jego ręce, żeby nie wyczytał prawdy z jej oczu.
Na chwilę zapadło milczenie, ale on wolał mówić. Leciał z niego potok słów, który szybko przybierał coś na kształt samosprawdzającej się przepowiedni. Przepowiedni o tym, że natchnienie przyjdzie znienacka, huknie, ożywi ją, wyrwie z prozaiczności.
Wreszcie zamilkł, a może to ona mu przerwała stwierdzając, że ma tak dużo rozgrzebanych poszukiwań, wątków i rozdziałów w swojej książce? Przygląda się im tylko. Nic nie pisze. Stoi w martwym punkcie.
– To zacznij od skończenia jednej rzeczy – udzielił jej rady.
A po jakimś czasie dodał:
– Przecież Ty, Olimpio, znasz odpowiedzi na wszystkie pytania.
Ta z pozoru niewinna wymiana zdań obywała się pod przykrywką jego złości na nią. Wyostrzone w mroku zmysły Olimpii dostrzegały kipiące gniewem wnętrze Łukasza. Był wkurzony, że spóźniła się na spotkanie. W rewanżu „wrzucił” ją między inne swoje wieczorne plany, którymi równie dobrze mogło być służbowe spotkanie, randka, impreza, jak i łóżko z kimś. A być może ich rozmową była przerywnikiem „między kłótnią z jedną kobietą, a rozmową z drugą, która być może, także się przerodzi w kłótnie”? *1
Bał się, że ktoś, kto nie powinien ich zauważy ? Opcji być wiele. Jak i ta, iż sam nie wiedział, co zrobić z tą sytuacją, co zrobić z Olimpią…
– Widzę duchy- oznajmiła, starając się nie zwracać uwagi, na kolejnego mężczyznę, który machał do niego z korytarza restauracji.
– Ja też – odpowiedział lekko. I po chwili dodał: -Duchy mogą zobaczyć tylko trzy osoby: dzieci, szaleńcy i ………..tacy jak Ty. Bo Ty jesteś poetką. A I jeszcze ktoś ……….. – zrobił przerwę na zastanowienie się – Ale Ty do tego nie należysz.
– Czyli ?
– Zło. Zło, które wślizga się przez kanaliki w ciele.
– Oczyszczam dom i czakry białą szałwią.
– Bardzo dobrze, że oczyszczasz domostwo, Olimpio.
Poczuła się przy nim, jak mała dziewczynka. Jakby zrzucił ciężar wieku z jej ramion i wyrzucił z głowy. Pętla, która owijała jej szyję od dnia, kiedy Marek- mąż kuzynki- się powiesił, zaczęła się rozluźniać.
– Życie trzeba przeżyć z trzaskiem. Odciąć zło. Ja je odcinam. Jestem wydepilowany, co do włoska. Potrzebuję jeszcze kilku kropli i będę pływał w szczęściu. Choć może tylko mi się tak wydaje? W życiu ciągle coś mi się wydaje. A potem ………..
– Wiesz, w czasie oczyszczania, też się to robi? Odcina się zło. Nożem.
– Wiem. Więc odetnij to wszystko, Olimpio.
– Myślisz Łukasz, że to takie proste ?
– Prosto, cut, cut , cut – odetnij, a potem wznieś toast, jak robią to Włosi, cin , cin z finezją.
Spojrzał na zegarek, albo tak jej się zdawało, bo nie pamięta, czy miał zegarek. Pewniejszym jest, iż spojrzał na swój telefon komórkowy.
– Dwudziesta pierwsza musimy kończyć- zarządził.
Wstała. Wyszli na zewnątrz. Ostatnia sobota października, ciepły, niejesienny, ale wręcz letni wieczór. W nocy nastąpi zmiana czasu na zimowy, a rano szyby aut zamleczą się szronem.
Właściwie to mogli już nic nie mówić. Choć on stwierdził, że ta rozmowa, to dobry prolog do dalszych dyskusji. Naprawdę zaś- nadal był na nią wkurzony. Czuła, jak minuta po minucie ich spotkania, przejmował nad nią kontrolę. Lecz ona niestety za późno to spostrzegła. A gdy to się stało, to i w niej też nagle zaczął kiełkować gniew na Łukasza, który błyskawicznie wypełnij jej ciało. I gdy już był na tyle ogromy, że chciała rzucić nim w mężczyznę, z całą swoją mocą, to on nagle………… ją przytulił. I w tym objęciu poczuła ciepło jego duszy, która ją chciała. Choć jego ciało, umysł i serce, w tym samym czasie, budowało barierę dostępu.
I tak stali na moment w uścisku, w ten ostatni ciepły wieczór roku.
Odwróciła się w stronę auta i słyszała jego mocne, szybkie kroki oddalające się w stronę pałacyku.
Wszystko w niej wrzało ze skrajnych emocji, które zafundował jej w ciągu godziny. I kiedy już jego kroki ustały, wsiadła do auta, puściła płytę z ciężką muzyką i odjechała.
Najpierw prowadziła samochód bardzo szybko, a gdy pobudzenie ustało- zwolniła. Nacisnęła przycisk do otwierania szyby i ciepły wiatr wpadł do wnętrza pojazdu. Zmieniła płytę- na jedną z tych, które niedawno wysłał jej Jacek.
Pojechała szukać inspiracji. Najpierw na Nowe Miasto- jednej z dzielnic Wałbrzycha, pod dom jej nieżyjących dziadków. Zaparkowała auto przed ogrodzeniem. W pokoju świeciło się światło. Za płotem leżały materiały budowlane i wszystko wskazywało na zaawansowane prace remontowe. Kobieta stała tam dłuższą chwilę, zapominając ze wzruszenia wyłączyć świateł w samochodzie. Tak dawno tu nie była….Nawet przemknęło jej przez głowę, żeby wysiąść z samochodu i zapukać do drzwi wejściowych, ale przypomniała sobie, że jej ciocia, która mieszka nieopodal domu dziadków mówiła, że teraz jest tam agencja towarzyska. Wyjechała z placyku pod domem babci i skręciła w lewo w dół ulicy, a potem w kierunku Placu Grunwaldzkiego.

(Dom Dziadków. Zdjęcie zrobione tuż po II Wojnie Światowej)
Zatrzymała się naprzeciwko starego kina GDK, żeby odczytać wiadomości od Jacka, które przychodziły, jedna po drugiej, na jej telefon komórkowy. W jednej z pięknej odnowionych kamienic , visa vis kina, mieszka tu jego mama. Jacek przypominał jej, iż w zeszłym roku, dokładnie o tej samej porze, w ostatnią sobotę października spotkali się w Wałbrzychu. Najpierw zabrał ją na wieczorny spacer do Książa i opowiadał, wyczytane z książek, historie o Zamku. Wtedy nie było jednak tak ciepło jak dziś, ale im było przyjemnie od własnych słów i spojrzeń. Jacek wspomniał w esemesach smętną knajpę w Szczawnie Zdroju, do której pojechali.
Tak- pomyślała- nie lubię tego w tym mieście. Tej jego umiejętności pozbywania się z ulic ludzi, gdy tylko wybije siedemnasta godzina. Nagle centrum miasta i Rynek stają się puste jakby jakaś nieznana energia wciągała mieszkańców do domów. To miasto zastyga po południu, wręcz umiera, gdy tylko kończy się dzień pracy. Nikt nie siedzi w kafejkach na Rynku, pubach, kawiarniach, bo zwyczajnie ich tam nie ma, a jeśli już jest jakieś miejsce, gdzie można napić się kawy, to zostaje zamknięte punktualnie o dwudziestej drugiej. Dawniej, za jej czasów licealnych i parę lat po, były przynajmniej „Dwunastki” pod kotwicą*2 i „ Hades”, w którym Jacek był barmanem.
Podobnie było wtedy, gdy spotkali się z Jackiem i chcieli usiąść w knajpce w Szczawinie Zdroju, aby porozmawiać. Była godzina 21 z minutami, szukali nadaremnie, bo kawiarnie miały drzwi zatrzaśnięte na cztery spusty.
W Wałbrzychu wieczorem człowiek czuje, że nie ma się gdzie podziać. Nie ma gdzie iść. Zwłaszcza w zimne miesiące. Właśnie w takich chwilach Olimpia miała pewność, że nie mogłaby tu mieszkać na stałe. Nie potrafiłaby zrezygnować z tego wachlarza możliwości, które daje jej Wrocław. Tej świadomości, iż gdziekolwiek wyjdzie wieczorem, spotka rozbawionych ludzi, otwarte puby tętniące życiem, czar rozmów w kafejkach na Rynku, grille nad Odrą.
Ale wtedy ich spotkanie, choć tak nieudolne przez okoliczności, przepełnione było jakimś wymiarem tajemnicy, czegoś nienamacalnego unoszącego w powietrzu, spowitego mgłą …………I to była właśnie ta nie dająca się opisać rzecz, wychwytalna momentami przez zmysły, za którą kochała Wałbrzych. Za zlepki zagadkowych zdarzeń, mroczność, metafizyczność. Lubiła siedzieć, w swoim starym pokoju, w mieszkaniu rodziców i patrzeć z perspektywy siódmego piętra na niebo na Parkiem Książęcym, dające pokaz barw wraz z zachodzącym Słońcem. Firmament z jego czerwonymi łunami, przechodzącymi w pasmami w grant, żółć, pomarańcz, szarość i w końcu w czerń z plejadą rozrzuconych gwiazd.
Pamięta, jak tamtej soboty, szli z Jackiem, po zamknięciu smętnej knajpki, przez pustą aleję parku w Szczawnie Zdroju, oświetloną tylko nikłym blaskiem parkowych latarni. W zabytkowych, sanatoryjnych budynkach nie paliło się ani jedno światło. I wtedy powiedziała do Jacka:
– Mam wrażenie, że jesteśmy w moim śnie. Że to nie dzieje się naprawdę tu i teraz. Zobacz, nikogo tu nie ma. Jest tak ciemno i bezludnie. Tylko my i Szczawno. Mam przeświadczenie, że jutro się obudzę i wszystko to, co się dzisiaj wydarzyło, okaże się nierealne.
Jacek pisał w esemesach, że gdy wsiadała tamtej nocy do zamówionej taksówki i objęli się na pożegnanie, musnęła go ustami w szyję i to był pocałunek, którego nigdy się nie zapomina. Pisał, że chciałby częściej spędzać z nią takie wieczory jak tamten i dodał, że wyje. Ona też wyła. Wyli oboje. Ona w Wałbrzychu, on w Warszawie. W aucie słuchała jednej z piosenek z płyty Kima Nowaka „ Wilk”, którą od niego dostała.
Wtedy zadzwoniła mama, z pytaniem, czy Olimpia wraca już do domu. Martwiła się o nią. Ruszyła więc, bezludnymi ulicami Wałbrzycha, w stronę Podzamcza. *3
***
Pół godziny później siedziała w mieszkaniu rodziców, na pościelonym dla niej łóżku przez mamę. Myślała, jak odmienne od siebie, były te dwie ostatnie soboty października, w tym i zeszłym roku– jedna z Jackiem, a druga z Łukaszem. Ale łączyło je to, czego nie potrafiła nazwać, wyrazić, opisać, to coś na wskroś wałbrzyskiego: przeplatające się emocje, zmysły ludzi i oddech poniemieckich budowli. Jakaś mgła otulająca to wszystko, dająca temu przymiot nierzeczywistości, czegoś niepowtarzalnego i jedynego. Jakby te soboty były jedynie zapamiętanymi przez nią snami, a nie tym, czego naprawdę doświadczyła w życiu.
Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk przychodzącego esemesa.
„ Dobrej nocy” – napisał Łukasz
Przemknęło jej przez głowę, że pewnie jest już po jednym drinku, a może i dwóch. W nich zaś utonęła jego złość do Olimpii.
„ Ta noc na pewno będzie dobra i takiej właśnie życzę też Tobie”- odpisała
„ Ta noc do innych już niepodobna”- odpowiedział
„Ja leżę cicho, cicho przy Twym boku, godzina mija za godziną.”
„Simple story” – zakończył.
Kleiły jej się oczy. To prawda – pomyślała przed snem – zdecydowanie potrzebuje inspiracji. I takich ostatnich październikowych sobót.
I przeszła do kolorowej krainy Morfeusza.
*1 Macin Świetlicki „ Nieprzysiadalność”
* 2 https://polska-org.pl/503098,Dom_pod_Kotwica_Ankerhaus_Rynek_23.html
* 3 https://pl.wikipedia.org/wiki/Podzamcze_(Wa%C5%82brzych)
Znalezione w internecie zdjęcie domu dziadków sprzed II Wojny Światowej.
https://fotopolska.eu/45387,foto.html?o=d749
Dom dziadków na wprost. Furtka na zdjęciu prowadziła od lat na ganek cioci Stasi ( siostry babci ) i cioci Reginy (córki dziadków). Na parterze, pierwszego domu na zdjęciu, mieszkała Stanisława Kozłowska z mężem Pawłem, zaś na piętrze, pierwotnie po wojnie, mieszkała druga siostra babci – Maria Golus, a w późniejszych latach aż do dziś, Regina Bednarska z mężem Henrykiem i synem Grzegorzem. Ciocia Regina i wujek Heniek mieli też córkę Annę, która zmarła w wieku 20 lat z powodu ciężkiej choroby, którą miała od pierwszego dnia urodzenia.