O świcie niebo miało miodowy kolor
Wiatr wygrywał złowrogo na gałęziach drzew
A księżyc ostatkiem pełni
Rozświetlał moją drogę
Szłam z psem szukając nadaremnie Juliana
Mojego Młynarza
Z bajkowej krainy
Pies węszył, ale co chwilę tracił trop
Potem zobaczyłam go wśród drzew
Stał przyglądając mi się obojętnie
Odeszłam- nie chciałam być z kimś
Kto da mi parę słów na osłodę
I wtedy zrozumiałam
Że to nie był Julian
Tylko Irek
Zimny biznesmen z rzeczywistości